Czy macie już pomysł jak spędzić jutrzejszy dzień? Moim zdaniem nie trzeba robić nic wyjątkowego, wystarczy drobiazg, szczegół, czasem uśmiech i dobre słowo. A najważniejsza jest obecność i uwaga poświęcona drugiej osobie ? My w tym roku, w celu przygotowania ozdób na Walentynki, wykorzystaliśmy to, co pozostało nam po Dniu Babci i Dniu Dziadka, czyli domową porcelanę i filc. Pokażemy Wam, jak można z dzieckiem zrobić podstawki pod podgrzewacze, które można wykorzystać do stworzenia nastroju w czasie romantycznej kolacji? Jak zwykle samo przygotowanie ozdób było dla nas świetną zabawą.
Zobaczcie co zdobiliśmy.
Wykonywanie ozdób to świetna zabawa ucząca dziecko kreatywności Masę porcelanową, owiniętą folią spożywczą, przechowywaliśmy w lodówce (ponoć wytrzymuje kilka miesięcy). Za bardzo się kleiła, więc dosypaliśmy trochę skrobi ziemniaczanej i ponownie wyrobiliśmy „ciasto”. Następnie je rozwałkowaliśmy i wycięliśmy serca. W sercach odcisnęliśmy zagłębienia na podgrzewacze, a na całości różne faktury. W naszym przypadku był to kawałek koronki przy ścierce oraz papier do zabezpieczania towarów w czasie transportu. W tym celu można wykorzystać wszystko, co ma się pod ręką.
Tak przygotowane serca pozostawiliśmy do wyschnięcia. Gdy były już twarde, pomalowaliśmy je na jednolity kolor farbą akrylową. Po wyschnięciu farby „postarzyliśmy” je techniką tzw. suchego pędzla. Trochę kolorem białym, trochę srebrnym, a jedno serce złotym.
Serca nie były na tyle grube, by w zagłębieniu zmieścił się cały podgrzewacz (to wydłużyłoby zacznie czas schnięcia), więc w celu ozdobienia podgrzewaczy, wykonaliśmy kwiaty z filcu. Płatki wygięliśmy do góry i skleili klejem introligatorskim. Efekt widać na zdjęciach.
O naszych poprzednich ozdobach walentynkowych, w których wykorzystaliśmy farby akrylowe, można przeczytać TUTAJ
2 Komentarze
Robert Fulghum „Wszystkiego, co naprawdę trzeba wiedzieć, nauczyłem się w przedszkolu."Światowy bestseller skłaniający do refleksji na temat przedszkola? Moim zdaniem niekoniecznie na temat przedszkola, ale na pewno na temat rodziców, wychowawców, dziadków i wszystkich tych, których postawy i zachowania mogą obserwować dzieci od najmłodszych lat życia. Jako rodzice bowiem stajemy się pierwszymi i najważniejszymi wychowawcami swoich dzieci. W dużej mierze kształtujemy ich poglądy, stosunek do świata i wzór relacji z innymi ludźmi. Książka Roberta Fulghuma „Wszystkiego, co naprawdę trzeba wiedzieć, nauczyłem się w przedszkolu” nie mówi wprost o wychowaniu, ale moim zdaniem wiele myśli w niej zawartych powinno stać się drogowskazem dla wszystkich rodziców. Światowy bestseller, a ja… Książkę Roberta Fulghuma poleciła mi osoba, która jest dla mnie autorytetem, więc zabrałam się za czytanie z zapałem. Dzieło tego amerykańskiego pastora jest zbiorem krótkich esejów, anegdot i opowiadań. Przez kilka pierwszych opowieści nie mogłam się jednak do niej przekonać, gdyż spodziewałam się jakichś rewolucyjnych tez (na co wskazywał moim zdaniem tytuł), a tymczasem autor opisał banalne historyjki z życia codziennego, niemające dla innych znaczenia, co gorsze – poza wypisaniem zbioru zasad na pierwszych stronach książki – nie odwołując się w nich w żaden sposób do wieku przedszkolnego. Książkę odłożyłam na półkę. I tak minęło trochę czasu, jednak czułam, że powinnam po nią sięgnąć, bo być może kilka stron dalej dotrę do sedna, przeczytam najważniejszą myśl. Był schyłek lata i w końcu trochę ustąpiły upały. Siedziałam więc na tarasie i wsłuchiwałam się w szum drzew. Czytałam kolejne rozdziały „Wszystkiego, co naprawdę trzeba wiedzieć, nauczyłem się w przedszkolu” i ciągle biłam się z myślami, czy polecać ją innym. Czekałam, aż dokonam odkrycia: „ach!… więc to tak”. Przewracałam kolejne strony, jednak nic takiego nie następowało. A jednak! Po czasie stwierdziłam, że „to nic” to właśnie sens, gdyż życie jest zwyczajne i przyziemne (dosłownie!), i nie za często daje możliwość wydania z siebie okrzyku: „Eureka!” Z czasem zaczęło docierać do mojej świadomości, że historie opisane przez Fulghuma są ponadczasowe i uniwersalne. Tak jak zasady, których uczy się dziecko w przedszkolu. Zasady dobrego wychowania, funkcjonowania w społeczeństwie, normy moralne… Przyswojone w dzieciństwie, zostają na całe życie. „Zwracaj uwagę, jak cudowne jest wszystko, co ciebie otacza. Pamiętaj o maleńkim nasionku w styropianowej doniczce, które się zakorzenia, rośnie, ale tak naprawdę nikt nie wie, jak to się dzieje i dlaczego, a z nami wszystkimi jest podobnie” – pisze autor.
Uświadomiłam sobie również, że to nie jest książka, którą czyta się jednym tchem. Wymaga ona przerw na refleksję, uczy pozytywnego spojrzenia na świat, a więc często uczy nas po prostu nowego spojrzenia na świat (tak, w moim przypadku!). Nie chcę tutaj przywoływać opisanych historii, gdyż najprawdopodobniej do każdego z nas przemówią zupełnie inne opowiadania, tak jak życie każdego z nas jest zupełnie inne. Odwołam się jednak do dwóch fragmentów.
Buduj relacje z ludźmiPoruszyła mnie historia o przywiązaniu do fryzjera, który ścinał Fulghumowi włosy raz w miesiącu przez kilkanaście lat, aż do momentu, gdy zmienił zawód. Autor opowiada o szacunku, jaki po pewnym czasie zaczął odczuwać względem tego człowieka, o budującej się więzi między nimi, o rozmowach i ważnej obecności takich ludzi w życiu drugiego człowieka. Wzbudziło to moją refleksję na temat tego, czy dzisiaj spotykamy takich ludzi i czy potrafimy budować takie relacje? Mam wrażenie, że to zjawisko jest charakterystyczne jedynie dla małych miasteczek, małych skupisk ludzkich, osieli, lokalnych sklepów (sama do takiego czasem zaglądam). Tego nie można doświadczyć w wielkich marketach, w miastach, gdzie wszyscy są anonimowi, gdzie wszyscy się spieszą, nie widzą przechodniów obok siebie, zamyśleni wsiadają do środków komunikacji miejskiej, gdzie nie podnoszą głowy znad swoich smartfonów. Życie toczy się w pędzie, wszystko wiruje dookoła, a prawdziwych relacji i prawdziwego bycia można doświadczyć jedynie po zwolnieniu, zatrzymaniu się na chwilę, pozwoleniu na „stratę czasu” na rozmowę o błahostkach z sąsiadem, znajomym. Slow down! Nie poddawaj się!Poruszająca i motywująca jest również – znana przecież prawie wszystkim – historia Beethovena, który zupełnie głuchy, pokonał przeciwności losu i skomponował Dziewiątą symfonię. On ją wymyślił, nigdy jej nie słyszał. Dla Fulghuma jest to argument i antidotum na wszelkie smutki przychodzące na człowieka w chwilach poczucia niesprawiedliwości losu ( „Ten cały majestat, ten rwący strumień RADOŚCI i uniesienia wytrysnął ze smutków i trosk, z wielkich rozczarowań i frustracji, z bezdennej wiecznej ciszy”- pisze autor o Dziewiątej symfonii). W wielu fragmentach Robert Fulghum dowodzi, że życie ludzkie, mimo iż bywa usiane zmartwieniami, przeciwnościami losu i zmierza nieuchronnie ku śmierci, jest jednak wielkim darem i warto cieszyć się jego każdą chwilą. Pokazuje, że człowiek potrafi zdobyć się na wielką odwagę i ma siłę, by realizować swoje marzenia. Podkreśla, że „(…) jeśli marzenia i serce idą w parze, a wyobraźnia potrafi wykorzystać to, co jest pod ręką, wszystko jest możliwe”. Parafrazując te słowa, osoba, która poleciła mi tę książkę mówiła zawsze: „Zostaliśmy wyposażeni we wszystko, co jest nam potrzebne, by osiągnąć to, o czym marzymy. Musimy jedynie pokonać bariery, które nakładamy sobie sami, które narzuca nam środowisko, wmawiając nam: To niemożliwe! To nie może się udać”. A przecież Beethowen pokazał, że nawet nie słysząc, można stworzyć arcydzieło. A jednak wychowanie Zachęcam więc i Ciebie do przeczytania tej książki. Może znajdziesz w niej opowieść, która Cię zainspiruje, zmotywuje do zmiany spojrzenia na życie i świat. Może przypomnisz sobie to, co drzemie gdzieś w Twojej świadomości, a o czym w wirze życia często zapominasz, że najważniejsze są proste i podstawowe wartości przekazane dziecku, które później stają się jego fundamentem na całe życie. Może sama/sam wrócisz do tych wartości.
Ostatnio odwiedziła nas ciocia Justyna z JUST in GROW now Jak to zazwyczaj bywa w jej przypadku, miała super pomysł na kreatywną zabawę rozwijającą zdolności manualne. Efekty naszej pracy możemy wykorzystać jako prezenty na Dzień Babci i Dzień Dziadka.
Czego potrzebujemy, by wykonać prezent na Dzień Babci? Ciocia Justyna przyniosła do nas mnóstwo materiałów i postanowiliśmy zrobić ozdoby z porcelany. Wykorzystaliśmy dwa rodzaje masy. Jedną gotową, kupioną w Action (widoczna jest na zdjęciach poniżej) i drugą, zrobioną samodzielnie. Do przygotowania masy wykorzystaliśmy skrobię ziemniaczaną i klej PVA w proporcjach 2:1 oraz po dwie łyżki soku z cytryny i oliwki (zwykłej, pielęgnacyjnej dla dzieci). Dodaliśmy również białą farbę akrylową w celu zabarwienia masy.
Ciocia udziela instrukcji, co i jak...
Kreatywna zabawa i ćwiczenie motoryki
Mąkę, klej, sok z cytryny i oliwkę podgrzaliśmy, aby składniki dobrze się wymieszały. To jednak nie wystarczyło, masę trzeba było jeszcze wyrobić w dłoniach obficie smarowanych kremem Nivea (masa na początku jest bardzo klejąca). Wyrabianie ciasta to coś, co Tygryski lubią najbardziej, więc dla Jasia była to doskonała zabawa. Gdy osiągnęliśmy już gładkość i pożądaną konsystencję porcelany, odłożyliśmy ją do lodówki, aby odpoczęła.
Z gotowej masy poodciskaliśmy w formach różne elementy roślinne, kwiaty i listki, które następnie pozostawiliśmy do wyschnięcia. Oczywiście z porcelany można wykonać mnóstwo innych ozdób, również bez użycia foremek, nam jednak nie wystarczyło już na to czasu.
Suche elementy pomalowaliśmy farbami akrylowymi i ułożyliśmy w kompozycję kwiatową razem z wazonem wykonanym z kolorowego filcu. Wszystko przykleiliśmy do deseczki oklejonej filcem (w przypadku braku deseczki można wykorzystać tekturę). Wykorzystaliśmy klej introligatorski Magic. Pozostało nam jeszcze przyklejenie z tyłu zawieszek i prezenty będą gotowe.
Mamy nadzieję, że się spodobają.
Ta dam... :) Gotowe!
Prezenty i laurki zazwyczaj są dostosowane do możliwości i wieku dziecka. Dwa lata temu przedstawialiśmy propozycję dla nieco młodszych dzieci. Można o tym przeczytać TUTAJ :) Po kilku dniach pięknej wiosennej pogody znowu pojawiły się deszcze, wiatr i niska temperatura, co zatrzymało nas w domu. Nie zmarnowaliśmy jednak czasu, gdyż postanowiliśmy go wykorzystać kreatywnie, wykonując własnoręcznie ozdoby świąteczne. Wielkanoc bowiem już tuż-tuż.
Myślę, że korzyścią płynącą ze wspólnych zabaw plastycznych z dwulatkiem jest nie tylko wykonanie dekoracji świątecznych, unikanie nudy poprzez zapewnienie dziecku ciekawego zajęcia ale i wspieranie rozwoju manualnego i motorycznego malucha oraz rozwój jego (i mamy) kreatywności.
Wielkanocne pisanki z plasteliny
Tym razem na ozdoby świąteczne, które można bardzo tanio wykonać, wybraliśmy pisanki. Pierwsza wersja, to pisanki, które można zawiesić na gałązkach bazi (w tym roku jest już na nie za późno) albo na gałązkach budzących się do życia drzew, wypuszczających pierwsze listki czy pąki kwiatów.
Aby wykonać te ozdoby, potrzebnych było kilka lub kilkanaście styropianowych jajek i plastelina.
W pierwszej kolejności pokryliśmy jajka cienką warstwą plasteliny. Jak się okazało, gdy plastelina robiła się za ciepła od rąk, nie chciała się trzymać jajek, więc najlepiej pokrywać jajka szybko i sprawnie, zawsze w jednym kierunku, a gdyby plastelina zaczęła się odklejać, odczekać chwilę, aby zrobiła się zimna. Następnie wykonaliśmy z plasteliny różne kolorowe wzory: kwiaty, cienkie wałki – nitki i kropki. Aby wykonać kwiaty zrobiliśmy kilka nitek plasteliny i uformowaliśmy z nich wałek w kształcie kwiatu, a następnie pokroiliśmy go na kilkanaście cienkich plastrów. Do tej czynności potrzebny jest bardzo ostry nóż i schłodzona plastelina. W innym wypadku wałek będzie się deformował pod naciskiem noża (oczywiście tę czynność mogą wykonać tylko dorośli, zabawa ostrym nożem mogłaby być bardzo niebezpieczna dla dziecka). Innym sposobem zrobienia kwiatków może być lepienie małych kulek i łączenie płatków dookoła żółtej plastelinowej kulki. W tym sposobie nie trzeba używać noża, ale jest on bardziej czasochłonny. Gdy mieliśmy już wykonanych trochę ozdób, dołączyliśmy je do pokrytych plasteliną styropianowych jajek. Jaś lubi bawić się plasteliną, więc chętnie lepił kulki i przyklejał wszystkie elementy na jajka. Ozdoby Wielkanocne z papieru Drugą wykonaną przez nas ozdobą świąteczną była girlanda z pisanek i zajączków. Materiały, które były potrzebne do jej wykonania to: blok techniczny, klej w płynie (nietoksyczny), różnokolorowe wstążeczki ( można też użyć innych materiałów, np. pasków z papierów ozdobnych czy papieru kolorowego) oraz kawałek tektury i nożyczki.
Kartkę z bloku technicznego posmarowałam płynnym klejem, a następnie na tę kartkę Jaś ponaklejał kolorowe wstążki. Nie ingerowałam w kompozycję, trochę tylko pomagałam w dokładnym przyłożeniu wstążki do kartki. W miejscach, w których wstążki się przecinają, należy dodać dodatkową warstwę kleju na materiał znajdujący się pod spodem, aby później, przy wycinaniu, wstążka znajdująca się na górze nie odpadła.
Gdy już nakleiliśmy wszystkie wstążki, odłożyliśmy karton, aby wyschnął, a w tym czasie ja wydrukowałam wzory jajka i zajączka (zrobione w prostym programie graficznym) i wycięłam je na kawałku tektury. Następnie odrysowałam te wzory na odwrocie kartki z naklejonymi wstążkami i wycięłam. Powstało sporo różnokolorowych pisanek i zajączków, które nawlekłam na nitkę. W ten sposób powstała ciekawa świąteczna girlanda, którą można ozdobić pokój dziecinny lub inne miejsce. Nie jestem zwolenniczką skomercjalizowanych Walentynek, denerwuje mnie ilość gadżetów, która pojawia się w sklepach przed tym dniem oraz wszechobecna czerwień, ale uważam, że sama idea jest dobra. Ten i inne szczególne dni, takie jak Dzień Matki, Dzień Babci i Dziadka, mobilizują nas do zatrzymania się na chwilę w tym zabieganym świecie i spędzenia więcej czasu z najbliższymi. Dodałabym do tego jeszcze Dzień Przyjaciela (lub Dzień Przyjaźni) choć w Polsce nie mówi się o nim tak wiele i nie wiem dokładnie, kiedy jest obchodzony, gdyż spotkałam się z dwoma datami: 9 czerwca i 30 lipca. Z okazji tegorocznych Walentynek postanowiliśmy zrobić kilka ozdób. Samą metodę można wykorzystać nie tylko do tego tematu, myślę też, że ozdoba nie musi zniknąć tuż po Walentynkach, gdyż ten motyw jest zawsze aktualny. Do wykonania Walentynek potrzebne nam będą farby akrylowe, kubeczki do mieszania farb, tektura lub deseczki, wykałaczki lub jakieś inne patyczki i ewentualnie łyżeczki (ja użyłam ich do rozrabiania farb). Zastanawiałam się, gdzie kupię farby akrylowe, gdyż w pobliżu nie mam sklepu z artykułami plastycznymi, a w przeciętnych sklepach papierniczych zazwyczaj dostępne są tylko plakatówki i akwarele. Tak się jednak złożyło, ze były… w Lidlu (czego tam nie można znaleźć 😉). Jeśli jednak ktoś jest z mojej miejscowości, to już ich tam nie znajdzie, gdyż kupiłam ostatnie opakowanie. W programie Paint, który większość z nas ma zainstalowany w oprogramowaniu komputera (ale równie dobrze może być każdy inny), zrobiłam szablony serc, które następnie odrysowałam na tekturze i wycięłam. Gdy miałam przygotowane wszystkie tekturki, zaczęłam w kubeczkach mieszać farby. Ponieważ udało mi się kupić zestaw farb jedynie w podstawowych barwach, inne kolory musiałam stworzyć sama. Do farb, które są dosyć gęste, należy dodać trochę wody. Eksperymentowałam z tą wodą, gdyż nigdy na żywo nie widziałam wykonania prac tą techniką. Koleżanka wytłumaczyła mi, że farby powinny mieć konsystencję śmietany 18% lub nie nazbyt płynnego jogurtu. Chyba taką konsystencję zrobiłam, choć w pewnym momencie miałam wrażenie, że jednak moje mieszanki były za gęste, gdyż nie rozlewały się ładnie. Ale o rozlewaniu będzie na końcu. Rozrobione farby (w kolorach, których chciałam użyć), zaczęłam przelewać warstwami do jednego naczynia. Nie musimy mieć farb w poszczególnych kolorach w takich samych ilościach. Proporcje możemy ustalić sami i w ten sposób zdecydować, jaki kolor ma być dominujący ( i jego powinno być najwięcej), a który ma stanowić jedynie niewielką domieszkę. W tak zwanym międzyczasie wzięłam dwie duże blachy z piekarnika i włożyłam je do foliowych worków na śmieci, aby nie mieć później problemów z ich umyciem. Rozłożyłam przygotowane tekturki i rozlałam na nich farby. Wydaje mi się, że rozlewałam je trochę za szybko, gdyż w wielu miejscach utworzyła mi się tylko cienka strużka. Ponieważ warstwa farby była dosyć gruba, ok. 4 mm, zaczęłam ją rozciągać wykałaczką (przy dużym zaangażowaniu Jasia), by pokryła całą powierzchnię tektury. Przy rozciąganiu utworzyły się marmurkowe wzory. Myślę, że gdyby farba była trochę bardziej płynna, mogłabym ją łatwiej rozlać. Formy odłożyłam w bezpieczne miejsce, aby farby mogły wyschnąć, co trochę trwało, gdyż wykonane przeze mnie serca pokrywała jej spora warstwa. Przy przygotowaniu większej ilości farby radzę uchylić okno, aby dziecko nie wdychało oparów. Dziękuję Justynie, bardzo kreatywnej i uzdolnionej plastycznie koleżance, która podsunęła mi ten pomysł i telefonicznie, ze wszystkim szczegółami, wytłumaczyła sposób wykonania pracy 😊. A oto efekty: walentynkowe serca z fantazyjnymi wzorami. W sercach można zrobić dziurki i za pomocą wstążki zawiesić je pod lampą, na drzwiach lub w innym dowolnym miejscu. Dlaczego i w jaki sposób rodzic powinien mówić swojemu dziecku NIE - Jesper Juul "NIE z miłości"25/1/2019 Jesper Juul, duński terapeuta rodziny i pedagog, jest autorem książki „NIE” z miłości. Mądrzy rodzice - silne dzieci, którą chciałabym polecić każdemu z rodziców. Gdy sobie tak myślę, co napisać o tej książce, to dochodzę do wniosku, że najchętniej zacytowałabym ją w całości, gdyż zawiera w sobie tyle praktycznych i ważnych myśli i założeń, że każdy powinien ją poznać. Skoro jednak nie mogę przepisać tutaj całej książki, postaram się ukazać jej najważniejsze myśli i przesłanie, a wszystkich zachęcam do lektury.
Każdy członek rodziny powinien być darzony takim samym szacunkiem, ale nie wynika z tego, że wszyscy członkowie rodziny mają takie same prawa i obowiązki. Dzieci w wieku od roku do pięciu lat
DZIECI NIE ROZRÓŻNIAJĄ TEGO, NA CO MAJĄ OCHOTĘ OD TEGO, CZEGO NAPRAWDĘ POTRZEBUJĄ. To rodzice muszą być świadomi tej różnicy. "Dziecka nie da się rozpieścić dawaniem mu za dużo tego, czego naprawdę potrzebuje. Rozpieszczone dzieci to te, które nie potrafią zaakceptować słowa NIE. Liczą, że ich życzenia będą natychmiast spełniane – i zachowują się roszczeniowo. Jednak tak rozwijają się tylko te dzieci, które dostają za dużo tego, co niepotrzebne".* Dzieci w wieku 10-14 lat
Kiedy dzieci mają 10-14 lat, rodzice powinni próbować nieco inaczej postrzegać swoją odpowiedzialność. "Od tej pory będą bardziej funkcjonowali jako „sparingpartnerzy” – czyli partnerzy, którzy w celach treningowych stawiają dzieciom maksymalny opór, ale wyrządzając jak najmniejszą szkodę."* Nastolatki
Kierowane do dziecka NIE powinno mieć charakter osobisty i nie może zawierać w sobie agresji i krytyki. NIE powinno wypływać z naszych przekonań, doświadczeń, uczuć i granic. Dzieci, wobec których stosuje się takie NIE, szybko nauczą się rozpoznawać potrzeby i granice innych ludzi. "NAJLEPSZYM PREZENTEM, JAKI RODZICE MOGĄ DAĆ DZIECKU, JEST ŚWIADOMOŚĆ, ŻE MYŚLĄ TO, CO MÓWIĄ I MÓWIĄ TO, CO MYŚLĄ." * * Jesper Juul „NIE” z miłości. Mądrzy rodzice - silne dzieci,
Karmnik postawiliśmy, gdy pojawił się pierwszy śnieg, ale w tym roku, w przeciwieństwie do ubiegłego, niewielu ptasich gości go odwiedziło. Dzisiaj jednak, prawdopodobnie na skutek nagłego ataku zimy po wczorajszych roztopach, w naszym karmniku pojawił się dzięcioł. Nie było go tutaj od zeszłorocznej zimy, więc bardzo się ucieszyłam, gdy go zobaczyłam. Ucieszył się również Jaś, który na jego widok przywarł nosem do szyby i z zaciekawieniem go obserwował. Później jednak zastukał radośnie w okno, na skutek czego spłoszony ptak odleciał. To krótkie wydarzenie pozwoliło mi na wyjaśnienie Jasiowi, że przy ptakach trzeba być cicho i trzeba je dokarmiać, by mogły przetrwać zimę. Nie wiem, ile z tego zrozumiał, ale wiem, że lekcja ta powtórzy się jeszcze wiele razy i na pewno przyniesie efekt w przyszłości. „Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał” 😊 Przez wiele lat dorosłego życia miałam dylemat, czym obdarować moją jedyną babcię w Dzień Babci. Babcia co roku powtarza, że nie chce prezentów, niczego jej nie potrzeba, a najważniejsza jest dla niej pamięć. Rozumiem to, ale przecież głupio przychodzić w odwiedziny z pustymi rękami, a symboliczne „słodkości”, ze względu na stan zdrowia, nie są babci zalecane. Z kolei kwiaty na babci nie robią wrażenia. Problem rozwiązał się wraz z pojawieniem się Jasia. Super, można zrobić laurkę, która zazwyczaj - może niesłusznie (jak myślicie?) - kojarzy się wszystkim z przedszkolem i plastyką w najmłodszych klasach podstawówki. Myślę, że to naprawdę jest dowód pamięci i miłości, gdyż wymaga wkładu własnej pracy i poświęcenia czasu (zapewne więcej, niż podczas wizyty w sklepie, w celu zakupu prezentu), więc cieszę się, że mam okazję „pomóc” w jej przygotowaniu. Poza tym, laurkę można postawić na półce czy biurku, a czekoladki czy kwiaty szybko przechodzą w niepamięć, choć też na pewno sprawiają radość.
W pierwszej kolejności wydrukowałam napisy: „Dzień Babci” i „Dzień Dziadka”. Następnie pomalowałam rączkę Jasia farbą plakatową i odbiłam na papierze. Wybrałam kolory czerwony i niebieski, ponieważ miałam kremowy papier i uznałam, że te będą się najładniej odznaczać. Przy ciemniejszym papierze można wybrać jaśniejsze farby. I właściwie w tym momencie chciałam już poprzestać, gdyż jestem zwolenniczką minimalizmu i taka postać laurki wydała mi się wystarczająca. Stwierdziłam jednak, że dziadkowie nie są minimalistami, więc laurki trochę jeszcze przyozdobiłam. Z papieru kolorowego wycięłam płatki kwiatów w kształcie łezki oraz listki, a z odbitej ręki zrobiłam motyle, które pokolorowałam kredkami.
Mały pomocnik koniecznie chciał zajrzeć do środka. ![]()
![]()
![]()
Jeśli chcesz, to chętnie się z tobą zamienię. Chętnie posiedzę w domu – zapewne zdarzyło Ci się usłyszeć to zdanie, słyszało je wiele moich koleżanek. Jest to argument, na który wiele kobiet nie znajduje kontrargumentu, gdyż mają świadomość, że po prostu zarabiają mniej i utrzymanie rodziny za ich pensję byłoby niemożliwe. Wiele kobiet jest skłonnych poświęcić swoją pracę i rozwój zawodowy na rzecz rodziny. I nie ma w tym nic złego. Problem jest w tym, że wielu mężów czy członków rodziny nie potrafili tego docenić! Oczywiście są wyjątki, jednak wiele z moich koleżanek zwierzyło mi się, że brak docenienia ich pracy albo brak świadomości, jak wiele pracy jest w domu, jest rzeczą, która najbardziej je boli. Mężowie przychodząc z pracy mają poczucie, że wykonali swoje zadania, widzą efekty swoich działań. A żony są w pracy cały czas, 24 godziny na dobę i niestety często ich wysiłków nie widać, gdyż dzieci bałaganią bez przerwy, a czyste ubranka codziennie stają się bardzo brudne (zwłaszcza gdy niemowlęciu wprowadza się pokarmy stałe lub gdy dziecko uczy się samodzielnie jeść). Powszechnie uważa się, że przebywanie w domu jest mniej stresujące niż praca zawodowa. Kobieta (w niewielkim procencie mężczyzna opiekujący się dzieckiem) nie musi wstawać na konkretną godzinę i myśleć o tym, czy przez korki przypadkiem się nie spóźni, może sobie zaplanować dzień jak tylko zechce, a do tego przebywa z dzieckiem, które kocha - przecież to czysta przyjemność! Poglądy te często wygłaszają same kobiety, które już zapomniały, jak to jest, gdy dziecko jest małe i wymaga nieustannej uwagi. Nie pozwalaj na utrwalenie stereotypu kobiety, która "siedzi w domu i nie pracuje". Droga Mamo, nikt nie widzi tego, że - zwłaszcza na początku - Twoje życie jest całkowicie podporządkowane dziecku, jesteś zmęczona po porodzie, ale nie dajesz sobie taryfy ulgowej i wstajesz do dziecka po kilka-kilkanaście razy w nocy, by je nakarmić i przewinąć. Czasem zdarza się, że zostaje tylko godzina snu do kolejnej pobudki i kolejnego karmienia. Po tylu nieprzespanych nocach nie jesteś w stanie normalnie funkcjonować. Nikt jednak nie zwolni Cię z Twoich obowiązków, nie weźmiesz sobie L-4. Jeśli dziecko zachoruje, to głównie Ty się zamartwiasz, Ty jedziesz do lekarza i pilnujesz dawkowania leków, wstajesz w nocy, by sprawdzić temperaturę, a gdy dziecko jeszcze nie mówi, musisz nauczyć się rozpoznawać objawy i symptomy, by na czas dostrzec chorobę. Cierpliwie uczysz się rozumieć zachowania dziecka, jego płacz, krzyki, marudzenie, rzucanie zabawkami. Wykonując te wszystkie czynności nie masz nawet czasu, by przygotować sobie coś zdrowego i smacznego do jedzenia, jesz więc to, co jest pod ręką, by tylko zaspokoić głód, a później wszyscy się dziwią, że straciłaś figurę. Można by tu było wypisać jeszcze tysiąc innych czynności. Ty to wszystko wiesz, tylko co zrobić, żeby dostrzegali to również mężowie lub inni członkowie rodziny czy znajomi, którzy widzą tylko to, że w domu „wszystko gra”, a nie zdają sobie sprawy z tego, jakim kosztem to osiągnęłaś. Chyba nie ma złotego środka. Może w przypadku niektórych mężów pomoże zostawienie ich samych na jeden dzień z dzieckiem? Jednak ten sposób nie zawsze może być skuteczny. Dziecko może być głodne, brudne i zmęczone, mąż podenerwowany, ale może do niego nie dotrzeć fakt, że każdy Twój dzień tak właśnie wygląda. W jego przeświadczeniu Twoja sytuacja jest zupełnie inna, Ty sobie przecież z tym radzisz i na pewno nie jesteś tak zmęczona, jak on po tym jednym dniu. Myślę, że największy efekt przynosi rozmowa. Opowiedz mężowi, jak wyglądał Twój dzień, co robiłaś i ile czasu na to poświęciłaś. Nie mówię tutaj o tym, abyś mu wyliczyła, jaka byłaś zapracowana, ale żeby w momencie, kiedy zapytasz go, co wydarzyło się u niego w pracy, opowiedzieć również o swojej pracy. Natomiast gdy ktoś z rodziny lub znajomych zapyta Cię o pracę, nie odpowiadaj: „obecnie nie pracuję, siedzę z dzieckiem w domu”. Sama wiesz, że to „siedzenie” to tak naprawdę ciężka praca. Nie umniejszaj swojej – uważam, że bardzo ważnej, zarówno w rodzinie jaki i społeczeństwie – roli. Drogie zapracowane mamy, czy zgadzacie się ze mną? Jak rozwiązałyście ten problem w Waszych rodzinach lub wśród Waszych znajomych? A może u Was to mężowie podjęli się opieki nad dziećmi, a Wy pracujecie zawodowo? |
AutorWpisy zawierają moje spostrzeżenia, oparte na osobistych doświadczeniach lub zaobserwowane w bliższym lub dalszym otoczeniu. Nie musisz się ze mną zgadzać. Szanuję prawo do posiadania odmiennych poglądów, a nawet uważam, że całe piękno polega na tym, że ludzie są różnorodni i dzięki temu uzupełniają się i nawzajem inspirują. Jeśli zechcesz napisać o swoich doświadczeniach w komentarzach, sprawisz mi wielką radość 😊 Archiwa
Styczeń 2021
Kategorie
Wszystkie
|