Jedna z ostatnich lutowych niedziel zachęciła nas prawie wiosennym słońcem do przedobiedniego spaceru po Pszczynie, która często nazywana jest Perłą Górnego Śląska. Okazało się, że nie tylko my mieliśmy taki pomysł, więc musieliśmy przejechać kilka uliczek w poszukiwaniu wolnego miejsca parkingowego. W końcu jednak udało nam się zaparkować niedaleko centrum. Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od rynku, przy którym można zobaczyć kilka ciekawych, zadbanych kamienic z XVIII i XIX w. (np. ratusz, Frykówkę). Przy rynku i w jego pobliżu znajduje się kilka restauracji, w których można odpocząć po dłuższym spacerze, my jednak tym razem nie skorzystaliśmy z żadnej, gdyż zależało nam na wykorzystaniu słonecznych chwil na świeżym powietrzu. Następnie przechodząc obok ławeczki księżnej Daisy (Marii Teresy Oliwii Hochberg von Pless) doszliśmy do Bramy Wybrańców, która prowadzi do zamku i parku. Liczne alejki, przy których rosną okazałe drzewa (niektóre pamiętające czasy Puszczy Pszczyńskiej), urocze zakątki z widokiem na stawy pełne kaczek i na pałac, mosty i kilka budowli w stylu ogrodu angielskiego, okazały się w sam raz na leniwą przechadzkę z wózkiem. Tego dnia można było zaobserwować potyczki zimy z wiosną. Ciepłe promienie słoneczne i ożywione ptactwo kontrastowały z niektórymi, jeszcze zamarzniętymi stawami czy miejscami z oszronioną trawą. Najbardziej urzekł mnie zakątek widoczny na zdjęciach powyżej: mały staw, prawie w całości zamarznięty, z dużym platanem na przeciwległym brzegu. Drzewo sprawiało wrażenie, jakby odwróciło swoją twarz w stronę słońca, rozłożyło ręce i z wielką radością czerpało ciepło i życiodajną energię naszej najbliższej gwiazdy. Zamek pszczyński swój obecny kształt architektoniczny w stylu neobarokowym zyskał w latach 1870-1876 na skutek przebudowy, której dokonali książęta Hochberg von Pless z Książa (ten zamek również polecam, ale o tym innym razem). W zamku do dzisiaj zachowało się oryginalne wyposażenie i meble, dzięki czemu jest on jednym z najcenniejszych zabytków architektury rezydencjonalnej w Polsce. Obecnie znajduje się w nim muzeum. Z innych ciekawych miejsc w Pszczynie można jeszcze wymienić zagrodę żubrów, usytuowaną w niewielkiej odległości od parku zamkowego oraz skansen Zagroda Wsi Pszczyńskiej.
0 Komentarze
Po prawie dwóch miesiącach ciągłego leczenia przeziębień, w końcu, w połowie lutego, udało nam się wybrać na krótką, niedzielną wycieczkę. Dolina Mnikowska, którą odwiedziliśmy, jest miejscem w sam raz na leniwy godzinny spacer w towarzystwie ciepłych promieni południowego słońca. Dolina Mnikowska to malowniczy wąwóz krasowy długości ok. 2 km, stanowiący odcinek Doliny Sanki, znajdującej się w pobliżu miejscowości Czułów i Mników, na terenie Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego. Miejsce to oddalone jest zaledwie 20 km od centrum Krakowa. Tym razem nasz spacer po dolinie ograniczył się mniej więcej do połowy jej długości, do polany z ławeczkami i skalnym obrazem. Z parkingu (mieszczącego się przy północnym wylocie doliny) do polany spokojnie można dojechać wózkiem lub przejść spacerem z maluchem. Dalsza część trasy jest już węższa i dla spacerujących z wózkiem może okazać się niewygodna. Tego akurat dnia niewielkim problemem było oblodzenie ścieżki, spowodowane topniejącym i z powrotem zamarzającym śniegiem. Najgorzej było na początku, gdzie ścieżka schodziła w dół, na dalszym odcinku nie trzeba było już tak uważać. Dnem dolinki płynie niewielki potok Sanka, a szmer jego wody, tworzącej zakola i maleńkie stopnie wodne, prawie cały czas towarzyszy spacerującym. Po obydwu stronach potoku i równocześnie ścieżki spacerowej i rowerowej wznoszą się, nawet do 80 m, różnorodne formacje skalne. Skały są bardzo strome i w niektórych miejscach tworzą pionowe, prawie gładkie ściany. Wzdłuż potoku rosną przeważnie stare drzewa liściaste: graby, buki, olchy, klony i inne. W środkowej części rezerwatu znajduje się polana, z której widać namalowany wysoko na skale obraz Matki Bożej Skalskiej. Pierwotna jego wersja, autorstwa Walerego-Eljsza Radzikowskiego, pochodziła z 1863 r. Źródła podają dwie legendy dotyczące jego powstania. Jedna z nich mówi o namalowaniu obrazu z inicjatywy zamieszkującej w Krzeszowicach hrabiny Potockiej, która po wyzdrowieniu córki z ciężkiej choroby, kazała namalować na skale wizerunek Matki Bożej. Druga głosi, że obraz polecili namalować wdzięczni za ocalenie uczestnicy powstania styczniowego. Obok obrazu znajduje się wylot jaskini długości 82 m, w której to mieli ukryć się powstańcy. Dolina Mnikowska mimo swojej niewielkiej powierzchni jest bardzo urokliwym i ciekawym miejscem. Poza interesującymi formami skalnymi możemy w niej zobaczyć źródło wypływające spod wapiennej skały w północno-zachodniej części doliny, około 10 jaskiń oraz wiele chronionych gatunków roślin. Jest to miejsce piękne i romantyczne, jedynym minusem są kontrastujące z ciszą i delikatnym szmerem wody odgłosy przelatujących nisko samolotów pasażerskich, startujących na pobliskim lotnisku w Balicach. W tym roku zaplanowaliśmy kilka zimowych wycieczek, jednak choroby zatrzymały nas w domu. Gdy jedno z nas zdrowiało, to drugie zaczynało chorować i tak minęła nam połowa zimy. Liczę jednak na to, że mimo wszystko uda nam się jeszcze zrealizować choć część naszych planów. Siedząc w domu w te długie, zimowe, uprzykrzone katarem wieczory, zaczęłam przeglądać zdjęcia i trafiłam na plik ze wspomnieniami z wizyty w zoo, która miała miejsce kilka miesięcy temu. Wspomnienia tej wycieczki doprowadziły mnie do powtarzającej się już wielokrotnie w przeszłości refleksji, dotyczącej kontaktów maluchów, urodzonych w drugiej dekadzie XXI wieku, ze zwierzętami. Brzmi to trochę kosmicznie, ale sprawa chyba powoli staje się kosmiczna. Z jakimi zwierzętami Wasze dzieci mają kontakt? Mój prawie dwulatek z kotem i psem. Jednak nie na własnym podwórku. Niekiedy obserwuje ptaki siedzące na drzewach i przylatujące do karmnika, o czym pisałam ostatnio. Myślę, że podobna sytuacja ma miejsce w przypadku większości dzieciaków. Czasem w domach pojawiają się jeszcze rybki (chociaż to chyba zwierzęta królujące w naszym dzieciństwie – bo kto nie miał lub nie chciał mieć akwarium?), papugi, chomiki czy myszki. W parkach miejskich można zobaczyć wiewiórki, gołębie, ptaki z rodziny krukowatych, kaczki i łabędzie, a na łąkach i polach bociany i sarny. I na tym chyba kończy się lista zwierząt, które nasze dzieci mogą spotkać. Aha! zapomniałam, że jeszcze można zobaczyć konie w stadninie i owce, np. przed wejściem do Doliny Chochołowskiej oraz mewy w miejscowościach nadmorskich. Nie jest to długa lista, dlatego uważam, że warto umożliwić dzieciom poznawanie różnych gatunków zwierząt, a z pomocą mogą nam przyjść tutaj ogrody zoologiczne i gospodarstwa agroturystyczne. Niestety w tym drugim przypadku bardzo duży procent obiektów zapewnia kontakt jedynie z psami lub kotami, lub nosi taką nazwę z powodu lokalizacji na wsi, jednak nie posiada zwierząt.
Zoo w Krakowie nie zajmuje dużej powierzchni, więc było w sam raz, żeby je zwiedzić pomiędzy śniadaniem a obiadkiem i poobiednią drzemką. Kolejnym plusem jest usytuowanie ogrodu, który mieści się na terenie Lasu Wolskiego, więc jest tam dużo zieleni i nie słychać odgłosów dużego miasta. Na zwiedzanie wybraliśmy się w środku tygodnia na początku września i to był strzał w dziesiątkę, gdyż turystów było naprawdę niewielu i dzięki temu dzieci mogły swobodnie pobiegać po alejkach. Nie było również problemu z parkingiem. Udało nam się zaparkować w pobliżu bramy wejściowej. Gdy w zoo jest więcej turystów, trzeba parkować na dolnym parkingu, z którego pieszo lub autobusem trzeba dotrzeć do bramy wejściowej. Największą radość w czasie wizyty w zoo sprawiły Jasiowi surykatki, a największe wrażenie zrobiła na nim żyrafa. Lwu przyglądał się z zainteresowaniem, natomiast na alpakę nie chciał nawet spojrzeć. Ciekawe dlaczego? A jakiego zwierzęcia najprawdopodobniej nie spotkamy w zoo? Co gorsza, nie spotkamy go nawet na wsi, gdzie teoretycznie powinno być powszechne. Niestety w ostatnich latach nawet na wsi trudno spotkać zwierzęta, gdyż z powierzchni ziemi praktycznie zniknęły małe gospodarstwa. Zostały tylko wielkie hodowle. Uczymy nasze kilkunastomiesięczne maluchy: „ Piesek – hau, kotek – miau, krowa – muu…" A które dziecko widziało krowę?
Listopad, a zwłaszcza jego druga połowa, kojarzy się większości z nas z gorszą pogodą, krótkimi dniami, brakiem zieleni, „nagimi” drzewami, opadami deszczu, a czasem śniegu z deszczem. Szaro-buro, nieprzyjemnie. I dla mnie ten miesiąc zawsze był najgorszym w roku. Jednak kolejny raz przekonałam się, że czasem warto zaryzykować, porzucić stereotypowe myślenie i wybrać się na wycieczkę (nawet z małym dzieckiem), w takim miesiącu, który wydawałby się najmniej sprzyjającym. Tegoroczny listopad zaskoczył nas, a do tego pokazał kilka zalet, których nawet się nie spodziewałam. Oczywiście są miesiące bardziej odpowiednie na podróże z dziećmi, ale jeśli ktoś nie chce spędzać znacznej części roku w domu, nie musi się ograniczać. Tym razem wybraliśmy się na weekend w okolice Zakopanego. Pierwszego dnia naszego pobytu udało nam się przejść pasmem Gubałówki od Zębu po sam szczyt ze stacją kolejki. Zaparkowaliśmy na granicy Zębu i Zakopanego (Eliaszówka), choć później okazało się, że mimo zakazu wjazdu, dalej przy trasie umiejscowionych jest kilka niewielkich parkingów. Nie wiedzieliśmy o tym, ale dobrze się stało, gdyż dzięki temu zamiast 1,5 km. spaceru w jedną stronę, mieliśmy trasę o kilometr dłuższą i w sumie przeszliśmy ok. 5 km. Tego własnie potrzebowaliśmy!
Ślady tradycji, która na Podhalu jest ciągle żywa i widoczna: tradycyjne wzory na drzwiach stodoły oraz góralski orszak weselny. Z samej Gubałówki można podziwiać Zakopane i Giewont, który z tego miejsca widoczny jest w pełnej okazałości. Można też usiąść w jednej z kilku restauracji, by odpocząć i więcej czasu poświęcić na podziwianie tatrzańskich widoków lub przejść się pomiędzy stoiskami górali i być może kupić jakieś regionalne wyroby.
Największym zaskoczeniem i zarazem plusem tej listopadowej wycieczki był spacer po Dolinie Kościeliskiej, w której byliśmy drugiego dnia. Dolina ta kojarzy mi się z tłumami zmierzającymi w obydwie strony, jak na ruchliwej handlowej ulicy dużego miasta. Zawsze przemierzałam ją w takiej sytuacji, przeciskając się przez tłum. Tym razem jednak przez całą drogę spotkaliśmy zaledwie kilkadziesiąt osób, z czego znaczny procent stanowiły rodziny z małymi dziećmi. Dolinę można przejechać wózkiem z większymi, gumowymi kołami, gdyż trasa jest wysypana utwardzonym, drobnym kamieniem, ale są również miejsca, gdzie kamienie są całkiem spore i nie wiem, czy dziecko siedzące w wózku na twardych kołach byłoby w stanie znieść ten spacer. Dużą zaletą doliny jest to, że praktycznie nie ma w niej wzniesień, można ją przejść spacerem, podziwiając przy tym piękne widoki. W kilku miejscach na trasie pojawiły się ostrzeżenia o spadających odłamkach skalnych, więc na tych odcinkach należy zachować szczególną ostrożność, zwłaszcza wędrując z dziećmi. Wybierając się na spacer do Doliny Kościeliskiej trzeba pamiętać, że jest to dolina długa i jeśli ktoś chciałby dojść do Schroniska Górskiego PTTK na Hali Ornak (ok. 5,5 km z Kir) to najlepiej, by wyruszył ok. godz. 10.00, gdyż jesienią o 15.30 robi się już szaro i o wiele chłodniej niż przed południem. W poprzednim wpisie pisałam o Grodzisku w Lubinie. Wybraliśmy się tam dwukrotnie przy okazji naszych urlopów spędzanych na Pomorzu Zachodnim, jednego w Międzywodziu, drugiego w Rewalu. Międzywodzia niestety nie poznaliśmy, gdyż pogoda nie sprzyjała spacerom po miejscowości. Jeśli chwilowo nie padało (byliśmy tam we wrześniu), to chcieliśmy wykorzystać ten czas na wycieczki, m.in. do Lubina, Międzyzdrojów, na Górę Gosań, czy po prostu na spacer po lesie i plaży. Hotel Marena Spa, w którym się zatrzymaliśmy, rekompensował nam brak słońca pełnym dostępem do basenu, jacuzzi, strefy relaksu i strefy saun. Gdy dodamy do tego jeszcze smaczne jedzenie i fakt, że hotel ten ma certyfikat Hotelu Przyjaznego Rodzinie i ma wiele udogodnień dla rodzin z dziećmi, to pogoda naprawdę odchodzi na drugi plan. Kolejnym plusem jest fakt, że hotel położony jest poza miejscowością, w sosnowym lesie, przy ścieżce wiodącej na plażę (ok. 100 m), więc panuje tam cisza i spokój (nie wiem, jak jest w sezonie). Niestety mankamentem jest brak podjazdu dla wózków, więc rodzinom z małymi dziećmi pozostają chusty i nosidełka lub wyprawa do miejscowości, gdzie jest jeden zjazd na plażę. Za to wybrzeże klifowe jest przepiękne, a szerokie plaże zachęcają do spacerów.
Oddalenie od miejscowości sprawiło, że nie poznaliśmy Międzywodzia, ale myślę, że dużym plusem jest to, że uniknęliśmy codziennego przechodzenia obok wszechobecnych straganów z „pamiątkami” i jedzeniem. Wiem, że każdy chce zarobić i ciepłe miesiące nad morzem to dla wielu okolicznych mieszkańców jedyna ku temu okazja, ale nie lubię tego nadmiaru wszystkiego. Nadmiaru straganów, nadmiaru plastikowych zabawek, muszelek, które nawet Bałtyku na oczy nie widziały… W Rewalu zatrzymaliśmy się w hotelu Sunset Spa, którego największymi plusami były nowe pokoje, jadalnia z niesamowitym widokiem na morze (hotel mieści się nad samym brzegiem klifu) oraz strefa zabaw dla dzieci z mini „małpim gajem” i innymi zabawkami. Oczywiście znowu okazało się, że wózkiem na plażę zjechać można jedynie spory kawałek od hotelu, nie zabieraliśmy więc wózka, tylko z wszystkimi pakunkami schodziliśmy po schodach, nieopodal naszego miejsca noclegowego. Wiadomo, że przy małym dziecku rzeczy do zabrania było sporo, więc mimo niewielkiej odległości, trzeba było włożyć w to trochę wysiłku. Z Rewala można przejść pieszo plażą lub podjechać samochodem do pobliskiego Trzęsacza, gdzie znajduje się jedyna ocalała przed osunięciem ściana gotyckiego kościoła św. Mikołaja z przełomu XIV i XV w. Niesamowity jest fakt, że kościół wybudowano 2 km od morza i przez kilka wieków procesy abrazyjne przybliżały brzeg, aż w 1901 r. zawaliła się pierwsza jego część. Trzęsacz - ruiny kościoła św. Mikołaja wznoszące się na stromym brzegu klifu. W prawie każdej nadmorskiej miejscowości jest wiele miejsc przeznaczonych dla najmłodszych. W niedużej odległości od miejsca noclegowego można skorzystać zazwyczaj z takich atrakcji jak sala krzywych zwierciadeł, mini oceanarium, wesołe miasteczko, gabinet figur woskowych, park miniatur, aquapark czy park linowy. Z racji wieku Jasia (w czasie pierwszego pobytu kończył pół roku, za drugim razem miał 14 miesięcy) skupiliśmy się na odpoczynku i spacerach, nie odwiedzaliśmy takich miejsc.
Wakacje z dziećmi w Polsce? To dobry pomysł!Zazwyczaj nasze wakacyjne miejsca docelowe mieściły się gdzieś na południu lub na zachodzie Europy, szczegółowe poznawanie ojczystych terenów planowaliśmy na emeryturę (mamy bardzo odległe plany ?), gdy męczyć nas będą dalsze podróże. Gdy jednak na świecie pojawiło się dziecko stwierdziliśmy, że - przynajmniej na początku - nie będziemy przekraczać granicy, gdyż bezpieczniej będziemy się czuć „u siebie”, w Polsce, czy to w razie awarii samochodu, czy w sytuacji, gdyby dziecko zachorowało w podróży. Oczywiście nie zniechęcam nikogo do wyjazdów zagranicznych. Wielu moich znajomych wybrało się z małymi dziećmi w dalekie podróże i nigdy nikomu nie przydarzyło się nic złego, ale wiem, że są rodzice, którzy podobnie jak my, bezpieczniej czują się w kraju. My na jeden z pierwszych wyjazdów wybraliśmy województwo zachodniopomorskie, gdyż uważamy, że jest tam wiele ciekawych miejsc do odwiedzenia. Wyspa Wolin - atrakcje turystyczneMoim zdaniem jedną z większych atrakcji turystycznych na wyspie Wolin w okolicy Międzyzdrojów (ok. 7 km) jest Grodzisko w Lubinie. Grodzisko znajduje się na najwyższym klifie nad Zalewem Szczecińskim. Byliśmy tam dwa razy, pierwszy raz we wrześniu, a drugi w maju i szczerze mówiąc chcielibyśmy tam pojechać znowu, w innym miesiącu, gdyż to miejsce niesamowicie się zmienia, w zależności od pory roku i pogody. Zwiedzanie w sezonie zimowym dostępne jest jednak tylko po wcześniejszym uzgodnieniu telefonicznym. Przy samym grodzisku nie ma parkingu, ale samochód można zaparkować na parkingu kościelnym, niespełna 100 m. dalej. Z punktu widokowego grodziska można podziwiać niesamowity widok Zalewu Szczecińskiego (przy dobrej pogodzie wraz z Świnoujściem) oraz oglądać siedliska dzikich ptaków, mających swoje gniazda w zaroślach na zboczu wzniesienia, na którym znajduje się grodzisko. W centralnym miejscu wzgórza odkryte zostały pozostałości po fundamentach jednego z najstarszych na terenie Pomorza kościołów (p.w. św. Mikołaja) z XII-XIII w. a także fundamenty baszty mieszkalnej i cmentarzysko. W Caffe Bar, niewielkiej budzie z tarasem, na którym ustawiono kilka stolików (każdy z gwarantowanym przepięknym widokiem!), można uraczyć się czymś słodkim lub zjeść bardziej treściwe danie obiadowe. Tuż obok zazwyczaj rozłożone są leżaki i stoliki z parasolkami, przy których można odpocząć i rozkoszować się widokiem. Ponieważ w obydwu przypadkach w Lubinie byliśmy już poza sezonem, było tam niewielu turystów. Panowała cisza i spokój, Jaś mógł swobodnie pobiegać po łące, a my mogliśmy robić zdjęcia i choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Rodzinom z małymi dziećmi, chcącym odwiedzić to miejsce, polecam właśnie miesiące poza sezonem wakacyjnym. W upalne letnie dni problemem dla maluszków może być nie tylko duża liczba turystów, ale również bardzo mała ilość zacienionych miejsc. Całe grodzisko jest wystawione na ekspozycję słoneczną. W zależności od potrzeb na terenie grodziska można spędzić od kilkudziesięciu minut ( dla niecierpliwych wystarczy 30 minut, by zobaczyć wszystko), do kilku godzin (gdy po prostu będziemy obserwować ptaki czy podziwiać zmieniające się w zależności od pory dnia widoki). Woliński Park Narodowy - Jezioro TurkusoweJeśli ktoś chciałby spędzić w okolicy więcej czasu, może wybrać się na pobliskie wzgórze Zielonka ( na które niestety wózkiem się nie wyjedzie) oraz nad Jezioro Turkusowe w Wapnicy. Obydwa miejsca znajdują się na terenie Wolińskiego Parku Narodowego.
Jezioro Turkusowe - nazwa jeziora pochodzi od barwy lustra wody wywołanej (dzięki czystej wodzie) odbiciem światła słonecznego od podłoża kredowego z zalegającymi na dnie związkami węglanu wapnia. Barwa jeziora zmienia się nieco w zależności od perspektywy i kierunku padania promieni słonecznych, więc warto przejść się ścieżką wiodącą przez las, wzdłuż linii brzegowej, by móc podziwiać zbiornik z różnych stron. Fragment tej ścieżki dostosowany jest do wózków.
|
AutorWszystkie zdjęcia zamieszczone w zakładce PODRÓŻE są własnością mamajana.pl. Kopiowanie Archiwa
Marzec 2019
Kategorie |